"Polskie Mięso" pierwszym orędownikiem niewolnictwa

O możliwości skoszarowania lekarzy weterynarii usłyszeliśmy 13 grudnia 2010 roku, podczas wywiadu z Witoldem Choińskim, Prezesem Związku "Polskie Mięso". Stało się to w kontekście odstąpienia lekarzy od zawierania umów z Inspekcją Weterynaryjną. Skutkiem działania tej uchwały były kłopoty w skupie żywca do zakładów mięsnych. Witold Choiński wobec zagrożenia skupu, jako pierwszy odwołał się w mediach do archaicznego artykułu prawnego przymuszającego lekarzy do wykonywania pracy, na którą nie podpisali umowy. Ministerstwo Rolnictwa wobec zagrożenia produkcji chętnie odkurzyło stary artykuł z ustawy o Inspekcji weterynaryjnej. W nieco późniejszym czasie pojawiło się zagrożenie bezpieczeństwa żywności. Stało się to, gdy lekarze zbuntowali się wobec nieprzejednanej postawy ministerstwa w negocjacjach. Drastyczny krok powinien w zasadzie zatrzymać pracę rzeźni ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa żywności. Tak się nie stało, Minister Rolnictwa zmobilizował administrację weterynaryjną do zajęcia miejsc przy taśmach zakładów mięsnych. Z początkiem roku stare umowy lekarzy zaczęły wygasać. Nowych już nie podpisywano.

Działania zaradcze

Minister Rolnictwa Marek Sawicki, wobec rosnących problemów produkcyjnych i eksportowych, wznowił rozmowy. Ponownie zaproponował, rozwiązania wcześniej odrzucone przez lekarzy. Lekarzom został też postawiony zarzut spowodowania zagrożenia bezpieczeństwa żywności, za co w Ministerstwie Rolnictwa grozi wprowadzenie nakazu pracy. Zarzut po części absurdalny, bo zagrożeniem było też kontynuowanie produkcji mięsnej, w warunkach osłabionego nadzoru. Można było posłużyć się zapasami z chłodni lub importem. Aby zachować płynność produkcji Minister Marek Sawicki wybrał rozwiązanie wprowadzające niebezpieczeństwo dla konsumentów.

Podczas drugiej tury rozmów poprzednio mgliste obietnice zostały nieco doprecyzowane, padły przybliżone terminy. Minister Marek Sawicki zdecydował się przychylić do niektórych postulatów. Niestety, konstrukcja prawna, wokół której porusza się ministerstwo jest rodem z poprzedniej epoki - przewiduje feudalne rozwiązania ekonomiczne. A praktycznie? Niektóre z czynności lekarskich wynagradzane są bezpośrednio z budżetu państwa, a inne w oparciu o opłaty narzucone przez Ministerstwo poszczególnym podmiotom gospodarczym. Wprowadzona przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi korekta opłat, stała się iskrą zapalną długo tlącego się buntu. Buntu przeciw feudalnemu traktowaniu Inspekcji Weterynaryjnej i prywatnych lekarzy tam zatrudnianych.

Krótka ścieżka legislacyjna

Zwana przez niektórych "skokiem na główkę" - w ciągu niespełna 48 godzin zostało wprowadzone nowe prawo. Rozporządzenie zlikwidowało prawie całkowicie świadectwa zdrowia dla świń. Dokumenty te stanowiły istotny element nadzoru nad ruchem zwierząt objętych bardzo intensywnym i skutecznym programem zwalczania choroby Aujeszki. Likwidacja świadectw podziałała podobnie jak przedwczesne otworzenie szkół, szpitali, zakładów pracy, jeszcze podczas trwania epidemii. Choroba Aujeszki nie posiada znaczenia klinicznego dla ludzi. Podobnie wygląda ta sytuacja z jej znaczeniem dla zwierząt, bo występuje ona obecnie prawie wyłącznie w formie serologicznej, czyli wirus jest obecny, a świnie nie chorują.

O co chodzi?

Konieczność zwalczania choroby Aujeszki wynika z powiązań eksportowo-importowych. Państwa, gdzie choroba została zwalczona odmówiły importu żywych świń z Polski. Przy tej okazji i niektórzy importerzy mięsa wyszli z podobnymi żądaniami. W konsekwencji, organizacje rolnicze i hodowlane wystąpiły o wprowadzenie programu likwidacji choroby. Były problemy ze skłonieniem do pracy lekarzy weterynarii. Wynagrodzenie za niskie, wielokrotnie niższe niż w sąsiednich państwach. Niemniej akcja ruszyła sprawnie i po trzech latach pojawiły się efekty. Szybkie efekty programu zawdzięczamy w dużej mierze kontroli przemieszczeń zwierząt. Dzięki świadectwom zablokowany został transfer chorych zwierząt do zdrowych stad.

Wreszcie policzyli świnie!

Ubocznym efektem sprawnie prowadzonej akcji okazało się zanegowanie statystyk ARiMR. W trakcie badań stwierdzono, że w Polsce jest o około trzydziestu procent stad trzody mniej, niż wynikało z danych agencji zajmującej się statystyką. Ponadto ilość zwierząt wynikająca ze "spisu z natury" wykonanego przy okazji akcji okazała się być zaledwie w połowie taka, jakiej spodziewało się Ministerstwo. Wyniki tego "spisu" wykorzystał przeciwko weterynarii Minister Rolnictwa, mówiąc w jednym z wywiadów, że w statystyce Agencji zapanował już porządek i zbędne jest dalsze kontrolowanie ruchu zwierząt przy pomocy świadectw. Weterynaria twierdzi, że ten pozorny porządek legnie w gruzach za miesiąc, dwa (vide raport z kontroli NIK)

Czemu w takim razie Ministerstwo Rolnictwa zlikwidowało świadectwa? Bezpośredni efekt finansowy dla rolników przystępujących do wyborów samorządowych to jedna, a ruina programu zwalczania choroby Aujeszki to druga strona medalu. Może nie kompletna ruina, a poważne rozciągnięcie programu przewidzianego początkowo na góra pięć, sześć lat. W nowych warunkach żmudna akcja, prowadzona w wiejskich chlewach potrwa dziesięć, może piętnaście kolejnych lat. Wiążą się z tym konkretne subwencje budżetowe, czyli społeczne, ale na szczęście dla Ministerstwa Rolnictwa, tym razem niepochodzące bezpośrednio z kieszeni hodowców.

Ekonomia polityczna rolnictwa

Niezadowolenie środowiska lekarskiego Minister Sawicki zdecydował się uśmierzyć obiecując podwyżkę wynagrodzeń za badanie mięsa oraz za przyżyciowy monitoring chorób bydła i świń. Wynagrodzenia za monitoring są płacone z budżetu państwa. Natomiast konstrukcja wynagrodzeń za badanie mięsa, jest bezpośrednio powiązana z wysokością opłat wnoszonych przez zakłady ubojowe. Dlatego po zaledwie kilku godzinach okazało się, że "nowa-stara" oferta jest niczym gruszki na wierzbie. Przedstawiciele przemysłu mięsnego zgodnie odmówili zgody na refinansowanie zarobków lekarzy weterynarii.

Pat

Ministerstwo znalazło się w sytuacji niegodnej pozazdroszczenia. Od lat problem weterynarii stanowi planowana zmiana struktury Inspekcji, łącznie z likwidacją przymiotnika "weterynaryjna". Wydaje się, że jedynym rozwiązaniem ministerialnych zakusów jest przeniesienie weterynarii do jakiegokolwiek innego ministerstwa, (niech to będzie nawet i ministerstwo lotnictwa, mówią lekarze). W każdym innym resorcie, lekarz weterynarii nie będzie kontrolerem chlebodawcy. Daje to nadzieję na lepsze respektowanie unijnych standardów higienicznych. Jak się można domyślać jest to problem nie do przeskoczenia dla Ministra Sawickiego.

Ministrowi nie można zarzucić braku merytorycznego przygotowania do pracy w rolnictwie. Posiada doktorat, ale w dziedzinie uprawy ziemniaka, a nie weterynarii. Czemu weterynaria okazuje się być niechcianą córką w rolniczym biznesie? Wiejska weterynaria od lat znajduje się w impasie. Struktura wiekowa lekarzy pracujących na zlecenie Inspekcji coraz bardziej przypomina dom starców. Młodzi lekarze idą pracować w miastach, przy leczeniu psów, wyjeżdżają za granice, a czasem przyjmują urzędowe etaty w Inspekcji. Czy powodem tego stanu nie jest brak narzędzi do właściwego kierowania resortem? Brakuje nowoczesnych przepisów, narzędzi godnych demokratycznego ustroju, a nie spuścizny po ekonomii sprzed dwudziestu lat. Utrata władzy Ministerstwa nad weterynarią zdaje się być nie do przyjęcia przez resort, o czym Minister mówił na spotkaniu w Białymstoku we wrześniu 2010r. Powstały plany spauperyzowania, rozczłonkowania weterynarii w Inspekcji Bezpieczeństwa Żywności. Stanowią oczko w głowie resortu. Czyż polityczne, partyjne kierownictwo we własnym urzędzie kontrolnym nie byłoby ideałem? Weterynaria od ponad sześciu lat broni się przed takimi zakusami. Nie wystarczają rozmowy. Dochodzi do protestów. Poprzedni miał miejsce w 2007 roku. Ówczesny poseł na Sejm, Marek Sawicki, deklarował pełne zrozumienie dla potrzeb zawodu

Gdy Jasiu stal się Janem

Są historycznie sprawdzone rozwiązania, od wieków stosowane w rolnictwie. Z ministerialnego polecenia, po ostrzeżeniach składanych w mediach przez różne osoby - Główny Lekarz Weterynarii Janusz Związek w dniu 11 stycznia 2011r. rozesłał pocztą internetową dokument, w którym "przypomina", że w przypadkach wymienionych w piśmie, Lekarze Powiatowi obowiązani są natychmiast wdrożyć nakazy pracy.

Jeszcze żaden Lekarz Powiatowy nie wprowadził poboru na swoim terenie. Wiąże się to nie z kwestią niespełniania w powiatach warunków wymienionych przez Lekarza Głównego, a raczej z szokiem, jaki zapanował po ogłoszeniu wspomnianego polecenia. Warunki obligujące Powiatowych lekarzy do wcielania w kamasze lekarzy wolnopraktykujących są tak skonstruowane, że praktycznie każdy powiat je spełnia. Mowa jest między innymi o wydawaniu nakazów w powiatach, gdzie powyżej 30 procent lekarzy nie zdecydowało się podpisać umów. Może jest to niezgodne z informacjami, jakimi dysponuje Janusz Związek, ale Izba podaje w swoim komunikacie następujące informacje:

- Uchwałę nr 28/2010/V realizuje 85% lekarzy weterynarii, nie podpisali umów na monitoring chorób

- Uchwałę nr 30/2011/V realizuje 80% lekarzy weterynarii, nie podpisali umów na badanie mięsa

W przypadku zastosowania przepisów Ustawy o Inspekcji Weterynaryjnej (art. 18 Dz. U. z 2010r nr 112 poz. 744), lekarze są zobowiązani stawić się do pracy i wykonywać swoje dotychczasowe czynności. Będą one płatne zgodnie z obowiązującym taryfikatorem. Wiąże się to z natychmiastowym odejściem lekarzy weterynarii z najczęściej jednoosobowych zakładów leczniczych dla zwierząt. Żądając nakazowo wykonywania czynności koniecznych do likwidacji zagrożenia nie można nikomu pozwolić na jednoczesne prowadzenie leczenia w gabinetach lekarskich. Można to też nazwać zamianą jednego zagrożenia drugim. Oba zagrożenia zostały sprowokowane niewłaściwą współpracą z weterynarią. Lekarze mają naprawdę dość podległości służbowej wobec "kontrolowanego" przez siebie pracodawcy.

Znachorskie praktyki

Przymusowa rekrutacja personelu spośród lekarzy wolnopraktykujących - to nie jedyne rozwiązanie! Kolejnym, mocnym krokiem jest zastąpienie lekarzy sanitariuszami po dwutygodniowym szkoleniu. Pierwsze kroki już podjęto! Zdaniem agrarnego ministerstwa jest to doskonałe rozwiązanie. Sanitariusze będą tanią siłą roboczą, spolegliwą, a odpowiednie rozporządzenia nadadzą im uprawnienia porównywalne do lekarskich. Żywność potanieje! A czy konsumenci zgodzą się na takie rozwiązania? Oczywiście, że tak! Cena czyni cuda! Co wie normalny śmiertelnik na temat tego, w jaki sposób jest produkowane, nadzorowane jego jedzenie? Nic! Umiejętne przedstawienie tematu przez wspieranych od marketingowo urzędników, w szybkim czasie doprowadzi do tego, że lekarze weterynarii zajmą się wyłącznie leczeniem psów i kotów. Na wsiach lekarzy zastąpią "hodowcy dużą z praktyką" i to powinno zapewnić pełne bezpieczeństwo konsumentom żywności.
 

Włodzimierz Szczerbiak, lekarz weterynarii

Share

bony.jpg

zoetis2024

megavet